środa, 29 września 2010

Przydatność wiedzy nabytej

Przydatność wiedzy nabytej”

 Dzisiejszy dzień w szkole minąłby mi niezwykle miło lecz jedno małe, dokuczliwe wydarzenie zaburzyło mój wewnętrzny spokój - dwie godziny swojego życia poświęciłam na pisanie sprawdzianu z matematyki. Wszystko byłoby zapewne w najlepszym porządku, gdyby nie istotny fakt, że to czego zawzięcie uczyłam się dzień wcześniej do niczego nie przyda mi się w życiu. Zresztą jak większość tego, czego uczymy się w szkole.

 Nauczyciele uparcie twierdzą, że cała wiedza przekazywana nam ma praktycznie zastosowanie, jednak ja mam co do tego poważne wątpliwości. Wątpię, że kiedykolwiek osobie nie związanej w dorosłym życiu z matematyką przydały się rzeczy takie jak obliczanie NWW (najmniejszej wspólnej wielokrotności), notacji wykładniczej lub rozwiązywanie równań algebraicznych. Czy ktokolwiek pamięta kończąc studia (nie związane z matematyką oczywiście), co nazywamy sinusem kąta? O stosowaniu trygonometrycznych regułek już nie wspomnę.
Absurdem była także sytuacja, która miała miejsce na pierwszej godzinie matematyki. Koleżanka wyciągnęła kalkulator za co dostała porządne upomnienie, pani posłużyła się argumentem „Czy na przykład w sklepie ktoś za Ciebie to policzy? Zawsze będziesz miała kalkulator?”, śmiało mogę odpowiedzieć, że tak. Zrobi to za mnie mój telefon komórkowy mający opcję kalkulatora, ale oczywiście my musimy się pomęczyć z dzieleniem pięciocyfrowych liczb przez dwa, skazując tym samym dorobek techniki na marnowanie się.
Bez najmniejszej wątpliwości nauka historii jest przydatna, każdy z nas powinien wiedzieć skąd pochodzi, znać dzieje swojego państwa i wydarzenie, które wiele zmieniły w porządku panującym na świecie. Nawet w nauce historii można jednak znaleźć kilka haczyków, a mianowicie po co ktokolwiek z nas ma wiedzieć w którym roku przypada największy wzrost terytorialny Asyrii i za czyjego panowania lub jakie państwa lenne były podporządkowane Chinom w XV wieku?
Nauką istotną jest także geografia. W końcu warto wiedzieć gdzie leży jaki kraj, znać najważniejsze stolice i umieć obliczyć skalę. Pytanie „Po co mi to?” pada w momencie nauki na przykład o tym jakie surowce można wydobyć w Skandynawii.
 Wróćmy jednak do nauk ścisłych. Kończąc podstawówkę usłyszałam, że chemia jest prosta, wystarczy ją zrozumieć. Początkowo podzielałam tę opinię i lubiłam ten przedmiot, jednak „ale” powstało w momencie przymusu nauki tablicy pierwiastków na pamięć. Bez narzekania nauczyłam się jej i dostałam ocenę bardzo dobrą. Znów rodzi się pytanie z serii „a po co mi to?” - przecież mogę skorzystać z tablicy znajdującej się na końcu książki. Zastosowania praktycznego też na próżno można szukać. Przecież będą w sklepie nie mówię „Poproszę H2O o gęstości 0,999719 kg/l i objętości butelki 0,003m2, nie zawierającej sorbinianu sodu ani benzoesanu potasu” tylko „Poproszę pół litrową butelkę wody, bez konserwantów” ewentualnie dodam jeszcze, że ma być to „Kryniczanka”, nic więcej, zero chemicznych terminów. Długo można by pisać także o fizyce, nauka ta bowiem prawie dościga matematykę w posiadaniu niepotrzebnych w życiu codziennym reguł, teorii oraz zadań.
 Wnioskiem, jaki mi się nasuwa jest to, że oczywiście mogę to wszystko wykuć, a za dwa dni zapomnieć, jednak tutaj rodzi się pytanie „To po co w ogóle zaprzątać sobie tym głowę?” chyba jedynie po to, żeby mieć na sprawdzianie pół punktu więcej i najczęściej ta wiedza w późniejszym życiu przydaje się jedynie do rozwiązywania krzyżówek.

Gaja

0 komentarze:

Prześlij komentarz